Niestety z wielką przykrością muszę oznajmić, że mój kochany Astor nie żyje. Już nic nie dało się zrobić...
Zachorował na anaplazmozę, która zbyt długo była w stanie utajonym i gdy już została wykryta (co jest bardzo ciężkie do znalezienia) było za późno, bo nerki nie pracowały, wątroba była w stanie cięzkim i zaczęły się problemy z krwią. A w momencie który podaliśmy antybiotyk na te chorobę już go nie był w stanie przyjąć bo cały czas wymiotował. Niestety nie można go było podać w formie zastrzyku, bo występował tylko w tabletkach i koło się zamykało. Najsilniejsze leki przeciwwymiotne już nie działały.
Była to ciężka decyzja, zwłaszcza, że robiliśmy wszystko żeby wyzdrowiał, (codzienne wizyty w klinikach, prześwietlenia, usg, badania krwi) jednak przy życiu trzymały go tylko ciągle podawane kroplówki, bo nie mógł ani pić ani jeść... wszystko zwracał. Była jedna chwila w której się trochę ożywił i wyglądało, że idzie wszystko ku dobremu, jednak obróciło się to znowu o 180 stopni i już nikt nie wiedział co zrobić.
Decyzja została podjęta, aby przestać go podtrzymywać za wszelką cenę przy życiu (zwłaszcza, że przede wszystkim bardzo cierpiał a nie mógł dostać żadnych leków przeciwbólowych bo jego nerki i wątroba były w tragicznym stanie) i w momencie kiedy weterynarz miał mu dzisiaj już na stałe zamknąć oczy, dostał ciężkich krwawych wymiotów więc przynajmniej tłumaczę cały czas sobie, że była to naprawdę słuszna decyzja. Przede wszystkim dlatego, że gdyby nie zrobił tego weterynarz byłoby to dla niego maksymalnie kilka dni ogromnych męczarni. Już nic się nie dało poradzić...
...Astorka nie ma, ale zawsze będę o nim pamiętać.
Długo myślałam czy to wszystko napisać, ale stwierdziłam, że wolę to zrobić teraz niż potem do tego jeszcze wracać, kiedy będę starała się wyciszyć te wszystkie emocje.
Postanowiłam dodać zdjęcie gdzie był w pełni zdrowy, bo właśnie takiego chcę go zapamiętać. W ciągu ostatnich dni wyglądał bardzo źle i widać było że jest już wycieńczony, zwłaszcza, że nie mógł nawet wzroku utrzymać i uciekał on z tyłu głowy.
Smutek, smutek i jeszcze raz smutek.... ale nie można już było mu pomóc.
przykro mi :( ale to, co zrobiliśmy było słuszne... szkoda, żeby psiak się męczył.
OdpowiedzUsuńznam twój ból, przed rokiem moja psinka też zdechła - mimo walk. Zachorowała nam tak nagle :(
OdpowiedzUsuńPrzykro mi :(
OdpowiedzUsuń:((( Trzymaj się cieplutko : * Podjęłaś słuszną decyzję, przynajmniej nie musiał się już męczyć. Jestem z Tobą całym serduszkiem.
OdpowiedzUsuńdziękuję Kochane za słowa otuchy. Wiem, że była to dobra decyzja - lepiej żebym ja teraz trochę pocierpiała niż on miałby cierpieć i umrzeć w męczarniach.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi z tego powodu jednak niestety to słuszna decyzja :/ nie lubię jak bliscy odchodza i zawsze zwierzaki traktuje jak członków rodziny dlatego wiem co czujesz :/ Teraz przynajmniej nie cierpi :(
OdpowiedzUsuńTeż tak staram się do tego podchodzić. Gdyby nie taka decyzja, już dawno by go z nami nie było tylko byłoby to wynikiem wyniszczenia wszystkich narządów a przy tym wielu jego cierpień.
Usuń